sobota, 2 stycznia 2010

PODSUMOWANIE ROKU 2009

Zdążyłem już wytrzeźwieć, trochę nawet odespałem. Na nowy rok życzę sobie solidnej pracowitości. Więc najlepiej zacząć od razu. Zasiąść za biurko i napisać na przykład podsumowanie jeszcze wczorajszego roku. Mimo, że nie obejrzałem jeszcze wszystkich zeszłorocznych filmów, które zobaczyć chciałem, nie przeczytałem wszystkich komiksów i nie dotarłem do wszystkich płyt, do których powinienem, nie ma co zwlekać. Póki jeszcze chcę o tym myśleć, nie będę czekać, aż zaległości zostaną odrobione. W końcu mamy nowy rok i trzeba myśleć o przyszłości, prawda? Tak więc teraz zostajemy jeszcze w roku 2009-tym.


MUZYKA

Muzycznie był to rok niewątpliwie udany. Zaskakująco nawet. W porównaniu do poprzednich lat, akurat przez ostatnie 12 miesięcy udało mi się usłyszeć i poznać wyjątkowo dużo nowych wydawnictw, którym udało się popieścić mój wybredny gust. Nie będę ich wszystkich wymieniać, wspomnę może tylko o tych albumach, które zasłużyły na miano wybitnych. Już na początku zeszłego roku wyszła trzecia płyta zespołu Antony’ego Hegarty. Kobieta, którą Bóg pokarał męskim ciałem, lecz pobłogosławił absolutnie pięknym głosem. Jak już kiedyś napisałem – gorzej dla Antony’ego, lepiej dla nas. Szczególnie, iż albumem „The Crying Light”, Antony And The Johnsons potwierdza, iż z krążka na krążek jest co raz lepszy!
Na pewno płytą, która mnie zaskoczyła jest „Agorapocalypse” szaleńców z Agoraphobic Nosebleed. Słucham ich już od lat, ale do tej pory ta marka uchodziła za reprezentanta grindcore’a prymitywnego, zarówno w formie, jak i w swoim niewyszukanym humorze. Tymczasem Scott Hull wsparty trójką wokalistów (laska najlepsza!) zrobił materiał zmyślnie zaaranżowany, techniczny poniekąd i – ośmielę się stwierdzić – dość poważny! Bo już sama wściekłość tego albumu to nie żarty. Jednak żadne z tych wydawnictw nie zdobędzie tytułu mojej prywatnej płyty roku. A więc „who is the winner”?

PŁYTA ROKU – THEM CROOKED VULTURES „Them Crooked Vultures”


Patrząc na miniony rok, nie można też zapomnieć o zremasterowanych reedycjach wszystkich płyt wielkich The Beatles. W prawdzie niektóre wywołały ostre kontrowersje, wzbudzając opinie, iż sztab muzycznych inżynierów miejscami przedobrzył klasyczne albumy. Faktem jednak jest, iż wydawnictwa te przyczyniły się do jakby nowej fali beatlemanii. Od pół roku Beatlesi w mediach są wszechobecni. I bardzo dobrze! Nie wiem, jak Was, ale mnie to cieszy potwornie.
Jeśli chodzi o koncerty to sprawa wyglądała podobnie jak przez ostatnie kilka lat. Jeden duży koncert wyjazdowy i wszystkie ciekawe w Białymstoku. W planach miałem w sumie dwie imprezy poza Podlasiem, bo i na Matta Elliotta chciałem bardzo jechać, acz miałem tego samego dnia swój własny gig. W samym Białymstoku widziałem trzy godne wspomnienia sztuki: Plazmatikon w Galerii Arsenał, Neuropathia na Węglowej i koncert Tomasza Stańko w kinie Forum. Natomiast miano wydarzenia roku w tej kategorii wydaje się być oczywiste.

KONCERT ROKU – APHEX TWIN & HECKER W KRAKOWIE




FILM

Niestety filmowy rok 2009 nie był tak dobry jak muzyczny. Do kina chodzę średnio raz lub dwa w miesiącu, więc trochę tych zeszłorocznych filmów zobaczyłem. Trzeba mi przyznać wytrwałość, bo miniony rok przyniósł kilka gorzkich filmowych rozczarowań. No, bo najgorszy Von Trier w karierze, najgorszy Almodovar, jakiego widziałem. „Rewers” dobry, ale mnie nie zachwycił. Żałuję, iż nie zdążyłem jeszcze zobaczyć nowego Smażowskiego. Ponoć jego „Dom Zły” to kawał świetnego kina. Nadrobię. Jeśli obraz pobije mój typ na film roku w polskich kinach 2009, to zaalarmuję. Natomiast ten tytuł nie przypadł na pewno „Bękartom Wojny”, choć to przednie kino.

FILM ROKU – „BRACIA KARAMAZOW” PETRA ZELENKI

U nas film wyszedł w lutym, ja widziałem go chyba trochę później. Byłem na tym z moją dziewczyną i oprócz nas na sali siedziała jeszcze jedna para. Bardzo kameralnie i doskonale współgrało to z klimatem obrazu. Pamiętam, że wyszliśmy z kina zachwyceni, emocjonalnie bardzo pobudzeni. Chyba najlepszy Zelenka, obok „Roku diabła”. Bardzo lubię tego reżysera, lubię w ogóle Czechów. Kręcą bardzo dobre filmy, świetnie piszą i robią genialne piwo. A tu do tego ponoć opus magnum Dostojewskiego. A raczej zekranizowana próba ze spektaklu w polskiej Nowej Hucie. Sztuka miesza się z rzeczywistością. Wybitne kino!


KOMIKS

Miniony rok to mój osobisty renesans komiksów. Wychowałem się na historiach obrazkowych, dorastałem razem z superbohaterami wydawanymi w Polsce. I gdzieś tam, po drodze, przestałem się tą dziedziną prawie zupełnie interesować. Kwestia pieniędzy, bo pozostałe moje miłości, które okazały się być tymi większymi, też wymagały niemałych środków. Miałem kilka nawrotów, ale już podczas studiów. Wówczas odkryłem sobie komiks poważny, nie tylko superbohaterski. Natomiast zeszły rok sprawił, że zakochałem na nowo. Dość nawet poważnie. Przybywa więcej pieniędzy, można pielęgnować starą miłość. Smutne, prawda? Z komiksów zeszłorocznych, które czytałem, jeden nie pozostawia po sobie żadnej konkurencji.

KOMIKS ROKU – „FUN HOME” ALISON BECHDEL


O tym komiksie powiedziano już chyba wszystko. Amerykański „Time” ogłosił go „książką roku 2006”. Wydanie jego w Polsce uznane zostało za wydarzenie. Wszystkie te „ochy” i „achy” są jednak jak najbardziej zasadne. „Fun Home” to tzw. powieść graficzna. Zupełnie poważna autobiografia autorki, skupiająca się na jej relacjach z ojcem – homoseksualistą. Historia ukazująca niezwykłą wrażliwość, w pełni wykorzystuje medium, jakim jest komiks. Bo to też odwołania do wysokiej literatury, do Prosta, Joyce’a, Camus, Fitzgeralda, czy Faulknera, ale też zgrabnie zakamuflowane emocje bohaterów w obrazie.


LITERATURA

(akurat w tym miejscu wstrzymam się na razie; muszę koniecznie nabyć jeszcze jedną książkę, aby napisać podsumowanie)

3 komentarze: