czwartek, 1 października 2009

Jack Kerouac "W drodze"

Neal Cassady (Dean Moriarty) i Jack Kerouac (Sal Paradise), bohaterowie powieści

Na początku proponuję włączyć muzykę, aby poczuć klimat, czytając ten tekst.

Jest to kawałek Dizzy’ego Gillespie. Trębacz ten był, obok Charliego Parkera, głównym twórcą bebopu, muzyki, która w latach 40-tych XX wieku zmieniła oblicze jazzu. Styl energiczny, wręcz agresywny, mocno oparty na swobodnych improwizacjach. Gillespiego uwielbiał Jack Kerouac, jeden z najważniejszych przedstawicieli tzw. beat generation. To on wymyślił nazwę, a także napisał nieoficjalny manifest ruchu, opisując cztery swoje pierwsze podróże po Stanach Zjednoczonych. Mowa oczywiście o powieści W drodze. Kerouac zainspirowany bebopem napisał ją w taki sposób, jak gdyby grał właśnie tę odmianę jazzu. Wyszedł na scenę z kilkoma tematami w głowie i gotowy na nieskrępowaną improwizację zagrał niezwykle energicznie na swojej maszynie do pisania. Ponoć ćpał przy tym amfetaminę, a książka została napisana w niespełna trzy tygodnie. Prawie cztery lata z życia w podróży zapisał na jednym zwoju papieru.  

Taki sposób pisania wiązał się z pewną filozofią artystyczną. Oglądaliście film Davida Cronenberga Naked lunch na podstawie prozy Burroughsa? Tam w pierwszych minutach główny bohater dosiada się w knajpie do swoich dwóch kolegów. Ten w okularach to alter ego Ginsberga, zaś ten drugi to Jack Kerouac. W tej scenie autor W drodze wysuwa pewien wniosek: poprawianie po sto razy każdego słowa to autocenzura, cenzurowanie swoich najszczerszych, najgłębszych myśli.

Powieść Kerouaca mówi więc o wolności. O tym, jak łatwo wszystko zostawić, zebrać z konta oszczędności na samochód lub włożyć jedynie 50 dolców do portfela i ruszyć w podróż, bo ciało nie jest w stanie zatrzymać pędzącej duszy. To też książka o przyjaźni, o Deanie Moriarty (alter ego Neala Cassady’ego), totalnym świrze, który przecież wie, co to czas. „Wraz z przyjazdem Deana Moriarty’ego zaczął się nowy rozdział mojego życia, który można nazwać życiem w drodze” – czytamy na pierwszej stronie słowa człowieka o nazwisku Sal Paradise, za którym kryje się sam Kerouac. Nieważne są pieniądze, nieważne miejsce na świecie. Razem czy osobno podróżują po groteskowej Ameryce przełomu lat 40-tych i 50-tych, przeżywając przelotne miłości, łapiąc się tymczasowej pracy, spotykając frapujące osobowości, bawiąc się i szukając istoty życia. Wraz z bohaterami spotykamy innych przedstawicieli beat generation (przede wszystkim Allena Ginsberga i Williama S. Burroughsa), zachwycamy się obłędnymi koncertami jazzowymi, oglądamy malownicze krajobrazy USA. To co mi się najbardziej podobało w powieści Kerouaca to styl pisarza. Z kart książki aż kipi niespożytą energią! Tam nawet koncert bujającego się przy fortepianie George’a Shearinga rysuje się w naszej wyobraźni jako najdzikszy rock’n’rollowy show. No i przepiękne są opisy krajobrazów. Pisarz eksponuje nam w kilku zdaniach akurat takie detale amerykańskich pejzaży, byśmy czuli tę ziemię na własnej skórze. 

Sięgnijcie po tę książkę, wsiądźcie w pociąg, autobus, wyciągnijcie rękę by złapać stopa. Albo puśćcie w domu dobry bebop i poczujcie uderzenie (beat) czytając W drodze. Świetna, kultowa pozycja. Legenda głosi, iż Tom Waits nauczył się jej na pamięć.

mapa podróży opisanych w powieści