niedziela, 3 stycznia 2010

Sfereo

Wiem, że ostatnio zaniedbywałem „Krzyk Marsjasza” (za co przepraszam; postaram się w tym roku włożyć więcej pracy). Mimo to założyłem drugi blog (uparłem się, Krzychu). Chodziłem z takim zamiarem już od jakiegoś czasu. Tym razem będzie to blog mający na celu promowanie poezji, bo takowej jestem miłośnikiem. Wręcz ostatnio płonę z tej pasji.
Niczym prezenterzy radiowi puszczają muzyczne kawałki, ja będę puszczać wiersze. Mało pisania od siebie, po prostu dobra poezja. Może kogoś zachęcę do wierszo-czytania, a komuś innemu odkryję kilku dobrych poetów. Mam taką nadzieję. „Sfereo” ruszył i zaraz wstawię pierwszy wiersz. Serdecznie wszystkich zapraszam!

adres: http://sfereo.blogspot.com/

sobota, 2 stycznia 2010

PODSUMOWANIE ROKU 2009

Zdążyłem już wytrzeźwieć, trochę nawet odespałem. Na nowy rok życzę sobie solidnej pracowitości. Więc najlepiej zacząć od razu. Zasiąść za biurko i napisać na przykład podsumowanie jeszcze wczorajszego roku. Mimo, że nie obejrzałem jeszcze wszystkich zeszłorocznych filmów, które zobaczyć chciałem, nie przeczytałem wszystkich komiksów i nie dotarłem do wszystkich płyt, do których powinienem, nie ma co zwlekać. Póki jeszcze chcę o tym myśleć, nie będę czekać, aż zaległości zostaną odrobione. W końcu mamy nowy rok i trzeba myśleć o przyszłości, prawda? Tak więc teraz zostajemy jeszcze w roku 2009-tym.


MUZYKA

Muzycznie był to rok niewątpliwie udany. Zaskakująco nawet. W porównaniu do poprzednich lat, akurat przez ostatnie 12 miesięcy udało mi się usłyszeć i poznać wyjątkowo dużo nowych wydawnictw, którym udało się popieścić mój wybredny gust. Nie będę ich wszystkich wymieniać, wspomnę może tylko o tych albumach, które zasłużyły na miano wybitnych. Już na początku zeszłego roku wyszła trzecia płyta zespołu Antony’ego Hegarty. Kobieta, którą Bóg pokarał męskim ciałem, lecz pobłogosławił absolutnie pięknym głosem. Jak już kiedyś napisałem – gorzej dla Antony’ego, lepiej dla nas. Szczególnie, iż albumem „The Crying Light”, Antony And The Johnsons potwierdza, iż z krążka na krążek jest co raz lepszy!
Na pewno płytą, która mnie zaskoczyła jest „Agorapocalypse” szaleńców z Agoraphobic Nosebleed. Słucham ich już od lat, ale do tej pory ta marka uchodziła za reprezentanta grindcore’a prymitywnego, zarówno w formie, jak i w swoim niewyszukanym humorze. Tymczasem Scott Hull wsparty trójką wokalistów (laska najlepsza!) zrobił materiał zmyślnie zaaranżowany, techniczny poniekąd i – ośmielę się stwierdzić – dość poważny! Bo już sama wściekłość tego albumu to nie żarty. Jednak żadne z tych wydawnictw nie zdobędzie tytułu mojej prywatnej płyty roku. A więc „who is the winner”?

PŁYTA ROKU – THEM CROOKED VULTURES „Them Crooked Vultures”


Patrząc na miniony rok, nie można też zapomnieć o zremasterowanych reedycjach wszystkich płyt wielkich The Beatles. W prawdzie niektóre wywołały ostre kontrowersje, wzbudzając opinie, iż sztab muzycznych inżynierów miejscami przedobrzył klasyczne albumy. Faktem jednak jest, iż wydawnictwa te przyczyniły się do jakby nowej fali beatlemanii. Od pół roku Beatlesi w mediach są wszechobecni. I bardzo dobrze! Nie wiem, jak Was, ale mnie to cieszy potwornie.
Jeśli chodzi o koncerty to sprawa wyglądała podobnie jak przez ostatnie kilka lat. Jeden duży koncert wyjazdowy i wszystkie ciekawe w Białymstoku. W planach miałem w sumie dwie imprezy poza Podlasiem, bo i na Matta Elliotta chciałem bardzo jechać, acz miałem tego samego dnia swój własny gig. W samym Białymstoku widziałem trzy godne wspomnienia sztuki: Plazmatikon w Galerii Arsenał, Neuropathia na Węglowej i koncert Tomasza Stańko w kinie Forum. Natomiast miano wydarzenia roku w tej kategorii wydaje się być oczywiste.

KONCERT ROKU – APHEX TWIN & HECKER W KRAKOWIE




FILM

Niestety filmowy rok 2009 nie był tak dobry jak muzyczny. Do kina chodzę średnio raz lub dwa w miesiącu, więc trochę tych zeszłorocznych filmów zobaczyłem. Trzeba mi przyznać wytrwałość, bo miniony rok przyniósł kilka gorzkich filmowych rozczarowań. No, bo najgorszy Von Trier w karierze, najgorszy Almodovar, jakiego widziałem. „Rewers” dobry, ale mnie nie zachwycił. Żałuję, iż nie zdążyłem jeszcze zobaczyć nowego Smażowskiego. Ponoć jego „Dom Zły” to kawał świetnego kina. Nadrobię. Jeśli obraz pobije mój typ na film roku w polskich kinach 2009, to zaalarmuję. Natomiast ten tytuł nie przypadł na pewno „Bękartom Wojny”, choć to przednie kino.

FILM ROKU – „BRACIA KARAMAZOW” PETRA ZELENKI

U nas film wyszedł w lutym, ja widziałem go chyba trochę później. Byłem na tym z moją dziewczyną i oprócz nas na sali siedziała jeszcze jedna para. Bardzo kameralnie i doskonale współgrało to z klimatem obrazu. Pamiętam, że wyszliśmy z kina zachwyceni, emocjonalnie bardzo pobudzeni. Chyba najlepszy Zelenka, obok „Roku diabła”. Bardzo lubię tego reżysera, lubię w ogóle Czechów. Kręcą bardzo dobre filmy, świetnie piszą i robią genialne piwo. A tu do tego ponoć opus magnum Dostojewskiego. A raczej zekranizowana próba ze spektaklu w polskiej Nowej Hucie. Sztuka miesza się z rzeczywistością. Wybitne kino!


KOMIKS

Miniony rok to mój osobisty renesans komiksów. Wychowałem się na historiach obrazkowych, dorastałem razem z superbohaterami wydawanymi w Polsce. I gdzieś tam, po drodze, przestałem się tą dziedziną prawie zupełnie interesować. Kwestia pieniędzy, bo pozostałe moje miłości, które okazały się być tymi większymi, też wymagały niemałych środków. Miałem kilka nawrotów, ale już podczas studiów. Wówczas odkryłem sobie komiks poważny, nie tylko superbohaterski. Natomiast zeszły rok sprawił, że zakochałem na nowo. Dość nawet poważnie. Przybywa więcej pieniędzy, można pielęgnować starą miłość. Smutne, prawda? Z komiksów zeszłorocznych, które czytałem, jeden nie pozostawia po sobie żadnej konkurencji.

KOMIKS ROKU – „FUN HOME” ALISON BECHDEL


O tym komiksie powiedziano już chyba wszystko. Amerykański „Time” ogłosił go „książką roku 2006”. Wydanie jego w Polsce uznane zostało za wydarzenie. Wszystkie te „ochy” i „achy” są jednak jak najbardziej zasadne. „Fun Home” to tzw. powieść graficzna. Zupełnie poważna autobiografia autorki, skupiająca się na jej relacjach z ojcem – homoseksualistą. Historia ukazująca niezwykłą wrażliwość, w pełni wykorzystuje medium, jakim jest komiks. Bo to też odwołania do wysokiej literatury, do Prosta, Joyce’a, Camus, Fitzgeralda, czy Faulknera, ale też zgrabnie zakamuflowane emocje bohaterów w obrazie.


LITERATURA

(akurat w tym miejscu wstrzymam się na razie; muszę koniecznie nabyć jeszcze jedną książkę, aby napisać podsumowanie)

Them Crooked Vultures


Them Crooked Vultures to debiutancki krążek nowej kapeli Josha Homme z Kyuss i Queens Of The Stone Age, Johna Paula Jonesa z Led Zeppelin oraz Dave’a Grohla z Nirvany.
Spodziewałem się w zeszłym roku raczej nowego wydawnictwa QOTSA, czy sugerowanej jedenastej i dwunastej części The Desert Sessions, a tu taka niespodzianka. W sumie wydawać się może, iż tak rzeczywiście mogłaby brzmieć nowa płyta Queensów. Już „Era Vulgaris” (2007) zdradzałapogłębienie zainteresowań Homme’ego korzeniami twardego rocka. W przeszłości jego charakterystyczna wokaliza i gitara spotkały się już z piekielnie mocnym uderzeniem Grohla na „Songs For The Deaf” (2002). Jednak Queens Of The Stone Age nigdy nie mogli nawet marzyć o tak dobrym basiście jak John Paul Jones. A trzeba zaznaczyć, iż wielmożny pan jest również wybitnym aranżerem, odpowiedzialnym poniekąd za geniusz płyt legendarnego Led Zeppelin. Ten skład nie mógł nagrać płyty słabej, a nawet przeciętnej. Album „Them Crooked Vultures” można z jednej strony potraktować jako jedynie zbiór trzynastu hard rockowych piosenek. Każda jest świetna, każdej można słuchać oddzielnie i każda ostatecznie została moim prywatnym hitem. Ale pod tymi melodiami kryje się jakaś genialna metoda. Im dłużej słuchasz tej płyty, tym wyraźniej ją widzisz. Bo to nie do końca są „po prostu piosenki”. Them Crooked Vultures, tych trzech krętych muzyków obmyśliło swój własny styl. To też jest luz i prawdopodobnie skutek w dużej mierze luźnych jam sessions, jednak struktura tej muzyki jest precyzyjnie skonstruowana. Poszukajcie sobie smaczków na tym albumie. Wsłuchajcie się jak to wszystko jest zaaranżowane.
Myślę, czy zajebistość i formułę tej płyty dałoby się streścić w takim oto działaniu matematycznym:
melodie i riffy Josha Homme + aranżacje i multiinstrumentalność John Paula Jonesa + ciężar Dave’a grohla = ten właśnie kręty styl.
Zapewne jest to wielkie i krzywdzące uproszeczenie. Jednak to powinno zachęcić wszystkich urodzonych rock’n’rollowców, żeby posłuchać i ostatecznie uwielbić ten album. Niedawno Grohl powiedział, że tak im się zabawa w Them Crooked Vultures spodobała, iż ten – początkowo niezobowiązujący – muzyczny projekt zamieniają w pełnoprawny zespół. W przyszłości więc szykuje się kolejna płyta. Nie mogę się już doczekać!