poniedziałek, 24 sierpnia 2009

"Asphalt Jungle" Johna Hustona (1950)


To był kolejny zwykły dzień. Właściwie noc, bo dżungla kipi życiem po zmierzchu. Dix Handley został przetrzymany w areszcie za swój kolejny napad z bronią w ręku. Niczego nie udowodnili, niewielki łup można przeznaczyć na wyścigi konne. Z więzienia wyszedł legendarny Doc Riedenschneider, który zamierzał swój ostatni skok, by godziwie przejść na emeryturę. W realizacji planu mieli mu pomóc Cobby, nielegalny bukmacher oraz Emmerich, szanowany adwokat. Biedna Doll straciła pracę, bo gliny zrobiły nalot na jej klub. Kasiarzowi Louisowi skomplikowała się sytuacja w domu, gdy zachorował syn, a porucznik Ditrich dostał swoją łapówkę. Kolejna typowa noc w półświatku przestępczym, gdzie życie toczy się swoim rytmem. Po niej nastąpiła kolejna i kolejna.

Dzieło Johna Hustona – jednego z najważniejszych twórców dla filmu noir – było ponoć krytykowane za zbyt liberalne przedstawienie podziemia przestępczego. Szumowiny go tworzące, mimo oczywistej amoralności, w tym filmie są jednak ludźmi. Naturalnie przesadą było by napisać, że normalnymi, jednak mają swoje rozterki, wady i zalety. Żyją w świecie brudnym i okrutnym, ale i tutaj trzeba zachować swój charakter. Główną osią obrazu Hustona jest wspominany napad, do którego Doc werbuje Dixa, Louisa i kierowcę Gusa. Sam skok nie jestem jednak najistotniejszym elementem filmu. Choć faktycznie to właśnie od pierwszych chwil rabunku widz zaczyna być naprawdę pobudzony, to jednak po całej akcji emocje nie upadają. Wręcz przeciwnie. Tylko, że w pewnym momencie uświadamiamy sobie, iż poruszają nas sami bohaterowie. I tu tkwi moc całego filmu. W świetnie zbudowanych postaciach. Weźmy takiego Riedenschneidera (znakomity Sam Jaffe) – elegancki, już podstarzały facet z klasą, prawdziwy dżentelman. Zawsze opanowany, krew w jego żyłach płynie wyłącznie zimna. Jednak z drugiej strony jego sława wzbudziła w nim oślepiającą pychę, za co przyjdzie mu zapłacić. Sponsor jego skoku, Emmerich to również człowiek szykowny. Acz jego klasę mają zaznaczyć wszelkie luksusy, którymi się otacza, czy też młodziutka kochanka (wczesna rola Marylin Monroe). Adwokat jednak wie, że tak naprawdę jest bankrutem. Lecz nie chodzi mu o pieniądze, jak się wydaje, a raczej o fason, wrażenie. I w końcu Dix Handley (Sterling Hayden) – koleś od brudnej roboty, o potężnej budowie, którego uważają za bandziora pozbawionego zasad i ludzkich uczuć. To jednak on zdobywa największą sympatię widza, mimo swej złej sławy bezlitosnego zabójcy. W pewnym momencie złapałem się na tym, że pod koniec filmu Dixowi kibicowałem, czy wręcz trochę go usprawiedliwiałem. Motywacją jego przestępstw było marzenie odkupienia farmy, na której się wychował, a która została sprzedana po śmierci ojca.

„Asfaltowa dżungla” jest filmem rewelacyjnym. To klasyka filmu noir. Sugestywne czarno-białe zdjęcia rzucają widza na bruk mrocznego miasta, które pochłania. Nagle stajemy się częścią dżungli, oswajamy się z jej dzikością i dostrzegamy zwykłych ludzi. Emocjonujące kino. Zresztą jest to ulubiony obraz Jean-Pierre Melville’a – innej legendy czarnego filmu.

piątek, 21 sierpnia 2009

Charles Bukowski "Miłość to piekielny pies"


W końcu dorwałem tę książkę. Niestety nie mogę jej zachować na zawsze, bo to egzemplarz z biblioteki, ale i na taki musiałem trochę poczekać. Jeden z trzech zbiorów wierszy Bukowskiego wydany w Polsce, według wielu najlepszy. Nakład dawno już się wyczerpał, a szczęśliwy ten, kto znajdzie pozycję na allegro za stówę. Postanowiłem, że od razu wezmę się za czytanie. Zwykle w Białymstoku ludzie chodzą z książkami do parku. Mamy całkiem ładny ogród przy magnackim pałacu hetmana wielkiego koronnego Jana Klemensa Branickiego. Ale to chyba niewłaściwy pomysł, żeby czytać poezję starego świntucha pośród zieleni, baroku, przyjmując na siebie łaskotanie Słońca i obserwując pary zakochanych, jak ona karmi kaczki, a on robi jej zdjęcia. Poszedłem więc do baru, żeby lepiej zrozumieć mądrości 50-latka. Wydaje się, iż tytuł zbioru „Miłość to piekielny pies” zobowiązuje. Przeczytałem dopiero kilkanaście kawałków (część już znałem), ale to chyba są prawie wyłącznie utwory o miłości, kobietach, seksie i samotności. Rzeczy wręcz elementarne, po narodzinach i śmierci. Życzę sobie wyśmienitej lektury.






















jak zostać wielkim pisarzem


musisz wypierdolić bardzo wiele kobiet

pięknych kobiet

i napisać parę przyzwoitych wierszy miłosnych.


i nie przejmuj się wiekiem

ani nowymi talentami.


pij tylko więcej piwa

coraz więcej piwa


i przynajmniej raz w tygodniu chodź

na wyścigi konne


i wygrywaj

jeśli to możliwe.


nauczyć się wygrywać jest trudno –

byle łajdak może być świetnym pechowcem.


i nie zapominaj o swoim Brahmsie

swoim Bachu i swoim

piwie.


nie przemęczaj się.


śpij do południa.


unikaj kart kredytowych

i płacenia za cokolwiek w

terminie.


pamiętaj, że na tym świecie nie ma

dupy wartej więcej niż 50 dolców

(w 1977).


jeśli masz zdolność kochania

kochaj przede wszystkim siebie

i zawsze bądź świadom możliwości

kompletnej klęski

czy jej powody

wydają się słuszne czy nie –


wczesne dotknięcie śmierci niekoniecznie jest

złą rzeczą.


trzymaj się z dala od kościołów, barów i muzeów

i jak pająk bądź

cierpliwy –

czas każdemu jest krzyżem

plus

wygnanie

klęska

zdrada


cały ten złom.


zostań przy piwie.


piwo to wieczna krew.


wieczna kochanka.


spraw sobie wielką maszynę do pisania

i słysząc kroki w górę i w dół

za swoim oknem


wal w nią

wal porządnie


niech to będzie walka na wadze ciężkiej


uczyń z niej byka, co pierwszy raz wbiega na arenę


i pamiętaj o kolesiach

którzy walczyli tak dobrze:

Hemingwayu, Célinie, Dostojewskim, Hamsunie.


jeśli myślisz, że nie wariowali

w malutkich pokoikach

tak jak ty teraz


bez kobiet

bez żarcia

bez nadziei


to nie jesteś gotowy.


pij więcej piwa.

masz czas.

a jeśli nie

też

dobrze.


wtorek, 18 sierpnia 2009

Boucherie Moderne



Boucherie Moderne to belgijskie studio tatuażu, stworzone przez dwóch wizjonerów sztuki malowania igłą po skórze. Mimo, iż Jef i Kostek (na zdjęciu obok - od lewej - w takiej właśnie kolejności) nie są dziś jedynymi artystami pracowni, to jednak właśnie oni wyrobili styl z nią kojarzony. Wprawdzie wstępny zamysł był wspólny, to wiadomo, iż obaj mają swoje indywidualne charaktery. Czuję, że mnie bardziej miażdży ręka Jefa. Kiedy zobaczyłem jego prace w którymś numerze Tattoo Fest, po prostu żuchwa uderzyła o ziemię. I nawet nie będę ukrywał, że to właśnie Jefa mam zamiar faworyzować przy okazji tego wpisu. Ale Kostkowi miejsca również nie pożałuję. Może kiedyś uda mi się ich złapać w Brukseli albo na jakimś konwencie w Polsce i dać się podziargać. Szybciej pewno to drugie, bo byli już u nas w czerwcu w Krakowie. No, ale dziś nie ćwiczę stukania w klawiaturę, dziś pokazuję.


linki: oficjalna strona, myspace


Jef

więcej

...

Kostek

więcej