

Tak wyglądają pierwsze strony świetnego komiksu Gartha Ennisa i Steve’a Dillona, liczącego w polskim wydaniu 13 tomów. A ta trójka to jego główni bohaterowie. Jesse Custer – były pastor, tytułowy kaznodzieja – szuka Boga. Dosłownie, gdyż ten opuścił Niebiosa i zaszył się gdzieś na Ziemi. Custer chce zmusić Najwyższego, by ten wyznał wszystkim ludziom, że ich opuścił. Dzięki Genesis – stworzeniu powstałym ze związku anioła i demona – które zjednało się z duszą kaznodzieji, posiada on moc, której Pan nasz bać się powinien. Towarzyszy mu jego ukochana, Tulip O’Hare oraz pewien Irlandczyk zwany Cassidym. Ona jest piękna, lecz twarda, potrafi zadbać o siebie. Ojciec nauczył ją doskonale posługiwać się bronią palną. A Cassidy to wampir, który włóczy się po USA bez zobowiązań. Skurwiel, egoista, ale wzbudza w nas sympatię. Oprócz tej trójki, na której skupia się większość akcji komiksu, scenarzysta Gnarth Ennis stworzył dla drugiego planu tuziny równie osobliwych i ciekawych postaci. Mamy Świętego od Morderców, istotę o tak zimnym sercu, iż zgasiła ogień piekielny. Jest Gębodupa – „najgłupszy, najżałośniejszy sukinsyn na tej planecie, świadectwo bożego poczucia humoru”. W komiksie nie mogło zabraknąć typowego schwartz charakteru, Niemca (a jakżeby inaczej) Herr Starra, zdeterminowanego, nieprzyjemnego i przede wszystkim wkurwionego członka tajemniczej organizacji, która planuje spisek o światowym zasięgu. Swoją drogą Ennis musiał tą postacią sportretować, kogoś za kim bardzo nie przepadał; znęca się nad nim niemiłosiernie od chwili gdy przedstawia go czytelnikowi i aż do końca koleś co rusz dostaje pożądny wpierdol. Co ciekawe, część takich czarnych charakterów w komiksie oddaje się przyjemnościom przeróżnych dewiacji seksualnych, wspominajć na przykład biznesmena Odina Quincannona oraz jego nazistowską prawniczkę. Mówiąc jednak o czarnych charakterach, ciężko jest wprowadzić tu podział na dobrych i złych, bo tych pierwszych praktycznie tu nie ma. Niby można pod nich podpiąc chociażby Jessego, ale i jego poczucie sprawiedliwości może wydawać się dyskusyjne.


Na sam koniec wypada też wspomnieć o rysunkach Steve’a Dillona. W róznych źródłach ocenia się jego kreskę jako bardzo realistyczną, miejscami wręcz naturalistyczną. Zauważyłem jednak, że ten jego realizm z zeszytu na zeszyt trochę słabnie. Aczkolwiek Dillon przypadł mi do gustu, szczególnie sposób w jaki rysował twarze. Każda postać została obdarzona chrakterystycznymi rysami. Już nie mówię tu o Gębodupie, ale weźmy przykład ucharakteryzowanie facjaty Jody’ego – goryla demonicznej babki głównego bohatera. Dillon szczególnie mocno wypada przy rysownikach, którzy szkicowali opowieści poboczne do całej fabuły, jak Steve Pugh w historii Świętego od Morderców, czy Peter Snejbjerg w epizodzie o przeszłości Herr Starra. Spore wrażenie robią okładki poszczególnych zeszytów popełnione przez Glenna Farby’ego (pamiętam go jeszcze ze Slaine’a). Mistrzostwo, tak jak cała seria.
http://img1.gildia.pl/_n_/komiks/galeria/zdjecia-okladek/image005-640.jpg masz obrazek ladny na bloga:)
OdpowiedzUsuńHaha! Ktoś się ostro wczuł. Dowód na to jak bardzo potrafi być to wciągająca opowieść:)
OdpowiedzUsuńpisz coś pisz...
OdpowiedzUsuń